Pisałem już o tym, że Australia zmienia perspektywę. Oprócz przestrzeni i odległości pojawia się jeszcze kwestia czasu w ujęciu historycznym. No bo co dla nas Europejczyków może być szczególnym zabytkiem, w sytuacji kiedy możemy rzucać się tysiącletnimi kamieniami pod Akropolem, albo patrzeć na koty w Rzymie obsikujące Koloseum?
Ale po kolei. Któregoś dnia wyruszyliśmy na spacer brzegiem oceanu w stronę latarni. Droga nie była prosta. Kamienie, uskoki, smoki i straszydła ;-)
W pewnym momencie musieliśmy przedzierać się przez pastwiska i wysokie trawy ryzykując życiem, ponieważ wszędzie czaiły się węże. A trzeba Wam wiedzieć, że na dziesięć najbardziej jadowitych węży świata w Australii urzęduje... dziesięć :-)
No ale wreszcie dotarliśmy, bardziej niż na węże uważając na to, żeby nie wdepnąć w krowie placki. Doszliśmy do latarni, gdzie zostałem poinstruowany przez moich kochanych Aussies z pełnym namaszczeniem w głosie: "Posłuchaj Tommy, to jest bardzo, bardzo stara latarnia". Wyobrażacie sobie, co mogłem mieć na myśli słysząć "bardzo, bardzo stara"? Więc kiedy zobaczyłem na latarni 1849 parsknąłem śmiechem tak, że ochlapałem zabytkową ścianę tego świętego dla Aussies budynku.
Niemniej latarnia nad oceanem wygląda zachwycająco
Wdrapałem się na górę, mijając po drodze matkę, która mimo protestów syna postanowiła go uszczęśliwić na siłę i zabrać na górę latarni, przez co nie słyszeliśmy oceanu, tylko przeciągłe wycie dzieciaka.
Wycie było jak najbardziej na miejscu, ponieważ tę latarnię podobno nawiedzają duchy (sic!), ponieważ o te i inne skały w tej okolicy rozbiło się setki statków. Prądy były niekorzystne, rafy podwodne zdradliwe i nie było łatwo. Do dziś miejscowi wspominają (niektórzy z rozrzewnieniem), że wychodząc rano na plażę można było znaleźć mnóstwo wyrzuconego przez morze dobra. Jakiś kontener z lodówkami, czy dryfujące na paletach auta. No może trochę przesadziłem, ale już skrzynie z pomarańczami, to na pewno znajdowali. A o tym wszystkim opowiedział mi mój przyjaciel kapitan urzędujący w domku pod latarnią
A czego mi nie dopowiedział, to przeczytałem sam, bo przecież byłem koło "bardzo, bardzo starej latarni" :-)
Wdrapałem się na górę, mijając po drodze matkę, która mimo protestów syna postanowiła go uszczęśliwić na siłę i zabrać na górę latarni, przez co nie słyszeliśmy oceanu, tylko przeciągłe wycie dzieciaka.
Wycie było jak najbardziej na miejscu, ponieważ tę latarnię podobno nawiedzają duchy (sic!), ponieważ o te i inne skały w tej okolicy rozbiło się setki statków. Prądy były niekorzystne, rafy podwodne zdradliwe i nie było łatwo. Do dziś miejscowi wspominają (niektórzy z rozrzewnieniem), że wychodząc rano na plażę można było znaleźć mnóstwo wyrzuconego przez morze dobra. Jakiś kontener z lodówkami, czy dryfujące na paletach auta. No może trochę przesadziłem, ale już skrzynie z pomarańczami, to na pewno znajdowali. A o tym wszystkim opowiedział mi mój przyjaciel kapitan urzędujący w domku pod latarnią
A czego mi nie dopowiedział, to przeczytałem sam, bo przecież byłem koło "bardzo, bardzo starej latarni" :-)