Jeśli ktoś ma ochotę na w miarę błyskawiczne utuczenie, polecam podróż z Quantas :-) Dają tam tak ogromne ilości jedzenia, że nie ma najmniejszych szans na to, żeby poczuć się głodnym. Czułem się jak kurczak na farmie. Ktoś robi za mnie noc lub dzień, wpycha we mnie jedzenie, a ja czuję się syty i zadowolony. Kompletnie nie wiem co czeka mnie później, ale w ogóle się o to nie martwię. Bilans lotu? Proszę bardzo. Podczas 22 godzin:
- zjadłem cztery wielkie wegańskie posiłki
- wypiłem litry wody, herbaty itepe, przegryzając to ciastkami
- tańczyłem z Panią z Londynu na końcu samolotu w ramach gimnastyki dla nóg
- pocieszałem Panią z Białegostoku, która nie wytrzymała z emocji i była gotowa uciec z samolotu, a że byliśmy akurat nad Laosem, szczerze Jej to odradzałem
- wysłuchałem kilku opowieści o traumach z dzieciństwa moich sąsiadów
- użyczyłem ramienia do snu mojej ślicznej sąsiadce Francuzce :-)
- nie dałem się zapędzić w Hong Kongu w kozi róg
- obejrzałem skrót z mistrzostw lekkoatletycznych w Berlinie
- poznałem historię tygrysa Christiana
- miałem wrażenie, że Rosja nigdy się nie skończy
- widziałem Filipiny, które są urzekające z lotu ptaka
- i nie zrobiłem tysiąca innych rzeczy, które zaplanowałem sobie na ten lot
Wjeżdżając do Australii musimy pamiętać o tym, że nic nie będzie nam szybko odpuszczone. Najpierw kontrola wizowa i paszportowa. Pan zadał mi pytanie, które można by przetłumaczyć: "Czy podróżuje Pan ze sobą?" Poczułem wtedy jakby było mnie dwóch i odpowiedziałem: "Tak i bardzo sobie chwalę moje towarzystwo". Wzrok, pieczątka, dzięki, dzięki. Następnie Państwo w niebieskich plastikowych rękawiczkach - wzrok, uśmiech, dzięki, dzięki. Ale to nie koniec! Kiedy złapiemy chwilę oddechu i idziemy po bagaże, musimy spodziewać się, że nieśmiały Pan zahaczy nas z niewinnymi pytaniami, na które musimy odpowiedzieć. Miałem to szczęście, że zadał mi tylko jedno, po co tu przyjechałem. Moja współpasażerka z Rumunii nie miała tak lekko. Maglował ją dość długo, a i tak zabrali ją na przegląd osobisty. Potem już z bagażami kolejna potyczka - wzrok, uśmiech, paszport, dzięki, dzięki, jeszcze prześwietlenie bagażu, metalowe drzwi jak do kostnicy i... jestem free :-)))
P.S. Jadąc z lotniska z moimi przyjaciółmi - Agą i Anthonym - przeżyłem dziką rozkosz. Melbourne w nocy jest obłędne!