Religia i samochody

Mój pierwszy dzień w Melbourne zupełnie nieoczekiwanie upłynął pod znakiem religii. Najpierw do moich drzwi zastukali Świadkowie Jehowy. Porozmawialiśmy chwilę o Bogu (bo czym można z nimi rozmawiać?) i tym podobnych rzeczach. Rozstaliśmy się w przyjaźni, a na zakończenie pozdrowiłem ich uroczym „Salam alejkum” J Potem zobaczyłem na własne oczy coś, o czym marzył Jan Paweł II. Na sąsiednich działkach, bez zbędnych o(d)grodzeń stały obok siebie: kościół rzymsko-katolicki, meczet, świątynia buddyjska i budynek loży masońskiej (?). Tak oto, na końcu świata spełnia się idea ekumenizmu i wzajemnej miłości. Czy to nie cudowne?

Poza tym na drogach (lewą stroną jeździ się zadziwiająco łatwo) dzięki znakomitym, szerokim jezdniom,


oznakowaniom (analfabeta nie miałby tu szans – większość to znaki „pisane”) i niezwykle pomocnym dla „prawo jezdnych” tablicom „keep left”,


jeżdżą przede wszystkim japońskie i koreańskie auta. Czasem zdarzają się amerykańskie fordy. Australijska duma to marka Holden. Jednak żaden Europejczyk nie da się zwieść tej obcobrzmiącej nazwie i dziwnemu znaczkowi. Holdeny to albo wydłużone, większe, trochę pokraczne fordy, albo po prostu znane wszystkim w Europie Corsy i Astry.

P.S. Dziś widziałem ogromne stado pięknych, wolnych, szczęśliwych kangurów!!!