Kylie musi się pojawiać na moim blogu, bo jest absolutnie i bezpośrednio związana z Australią. Sorken, ale pewnie jeszcze nie raz będę się na Nią powoływał. Choć może nie tyle na Nią, co na Jej tutaj egzystencję. Otóż niedaleko (w rozumieniu Aussies) od Melb jest piękne miejsce, dość dzikie i surowe, w którym Kylie buduje swój dom. To miejsce urzekło również mnie.
Po pierwsze dlatego, że jest tam ocean ze swoją obłędną siłą.
Po drugie, że przyroda tam jest surowa i owiana wiatrem.
Po trzecie, że mieszkają tam foki (na wyspie głębi)
Po czwarte, że kwitnie tam miłość.
Po piąte, że świetnie się tam serfuje.
Wyspa jest znana głównie z Parady Pingwinów, która dla mnie wydała się dość smutna. Blisko tysiąc ludzi usadzonych amfiteatralnie niemalże codziennie przygląda się pingwinom wychodzącym z morza, zagląda im w pyszczki czy dzioby, zagląda do ich gniazd. Obok tego wielkie sklepy, kawiarnie, drogie bilety i nawet strefa dla VIP (sic!). Niby ma to służyć ochronie gatunku, a Kylie jest ambasadorem akcji, ale ja mam mieszane uczucia.