Przy odprawie w Warszawie Pan przy stanowisku linii lotniczych powiedział: "A! Dzień dobry! Ja Pana już nie raz odprawiałem!" Z jego miny wywnioskowałem, że to dobrze, choć o piątej rano ciężko mi odczytywać wszelkie werbalne i niewerbalne sygnały. Miejsca zaklepane. Warszawa żegnała mnie w deszczu, a Londyn przywitał pięknym słońcem. Uwielbiam Heathrow za to, że jest tak genialne zaplanowane, mimo monstrualnej wielkości. Pomachałem Królowej i pognałem na mój terminal.
Kiedy tylko zobaczyłem samolot z wizerunkiem kangura na ogonie, nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu. Czy kraj, który w swoim godle ma kangura i strusia może nie być fantastyczny? Przy wejściu do "gate'u" nieoczekiwana zmiana miejsc, choć bez żadnej krzywdy dla mnie. Cała poczekalnia wypełniona ludźmi. W końcu za chwilę w to metalowe pudło zapakują blisko pół tysiąca ludzi! Czuję się jakbym wchodził do nowej klasy. Rozbici na grupy i jednostki patrzymy nieufnie na siebie, czekając na nauczyciela, który za chwilę nas rozsadzi. Z kim będziemy siedzieć w ławce przez najbliższą dobę? Czy to ktoś fajny? Będzie chrapał? Będzie zabierał nam miejsce na podłokietniku? A może będzie cały czas się wiercił? Rozglądamy się po twarzach i ukradkiem próbujemy dojrzeć numery na naszych kartach pokładowych.
Najbliższe 22 godziny w samolocie wydają się wiecznością. Parka, która siedziała przede mną w samolocie do Londynu leci również do Melbourne. Czuję się trochę raźniej, mimo, że kompletnie ich nie znam. Jakaś potwornie otyła Australijka usiadła obok mnie w poczekalni. Mam nadzieję, że nie będziemy siedzieć koło siebie w samolocie. Ostatnio czytałem, że jedna Amerykanka, przyciśnięta przez swoją otyłą sąsiadkę z fotela obok, podczas 8 godzin lotu, zakończyła podróż posiniaczona i z pękniętymi żebrami. Nie chcę być następny.
W sklepie na lotnisku kupiłem duże, wygłuszające słuchawki, na wypadek gdyby ktoś chrapał. Trzeba się ubezpieczyć na każdą okazję. Ale czy to w ogóle możliwe?