"Cosy" w języku language, jak mawia Hrabina, znaczy miły, przyjazny, przytulny. I takie mam pierwsze
wrażenia w Tasmanii. Po pierwsze piękne i urocze domy
A po drugie od razu czuje się też, że czas tu płynie dużo wolniej,
ludzie się nie spieszą.
I kiedy wpadliśmy tak od razu z Melb, zabiegani, że
chcemy śniadanie szybko, że się spieszymy, to Tasmańczycy patrzyli na nas jak
na nienormalnych.
Wylądowaliśmy w Lauceston na północy Tasmanii w drodze na
zachodnie wybrzeże.
Oczywiście mnie ciągnęło w góry i do wody, więc w Lauceston
odwiedziliśmy park narodowy, w którym łączą się te dwie kwestie
gdzie można się pławić w basenie z widokiem na góry lub po zdobyciu szczytu odmaczać wszelkie urazy okołomechaniczne
albo, jak kto woli można też się wykąpać w przepięknym jeziorze,
Zasilanym przez górską rzekę
ale woda jest w nim tak zimna, że mogą nam odpaść, za
przeproszeniem, wszystkie członki.
Kiedy się zmęczymy możemy odpocząć w czymś w rodzaju
„schroniska”, które w Oz wygląda tak
I gdzie mieszkańcy Lauceston przychodzą odpocząć. Bardzo mi
się podoba tu w Oz, że parki narodowe są po prostu parkami. Ale! Ale jest jeden
warunek, stanowiący pewną umowę społeczną. Umawiamy się, że Was wpuszczamy do
parku narodowego, nawet bardzo głęboko, ale wy musicie to uszanować i dbać o
niego jak o swoją własność. I to działa.
Ja tymczasem z nadzieją i oczekiwaniem, przebierając
szkitkami z wrażenia czekałem na góry i szczyty.










