Dziedzictwo


Pamiętacie jak pisałem o „bardzo, bardzo starej latarni”? Przyszła kolej na kolejną część dziedzictwa Australii. Nie wiem dlaczego upierają się przy tej ich „starzyźnie”. Moim zdaniem lepiej by zrobili, gdyby po prostu uznali, że ich dziedzictwem jest natura, a nie pozostałości, po Anglikach, którzy wsławili się głównie tym, że na Tasmanii wymordowali wszystkich Aborygenów, traktując ich jak zwierzynę łowną.
Niemniej przyszedł czas na ważną na Tasmanii wyspę, czyli Sarah Island, gdzie w XIX wieku było coś w rodzaju więzienia. Na wyspie spotkaliśmy przewodniczkę o wdzięcznym imieniu Jaeanele, która oprócz lekkiego obłędu w oczach miała niezwykłe umiejętności aktorskie, których używała opisując dzieje wyspy.

Zatrzymywaliśmy się nad jakąś kupką głazów, która przypominała rozgrzebany przez psa skalniak w ogródku mojej babci, albo cegieł, które tu były otoczone czcią, a których równolatkami na warszawskiej Pradze kibole obrzucają się po meczu.

Jak słusznie zauważyli Aussies i Jeanele byłem najbardziej znudzonym uczestnikiem wycieczki, no ale błagam, jaką wrażliwość musiałbym mieć, żeby stojąc nad fundamentami szaletu wzruszać się nad historią Pani Smith, która przyjechała z Anglii, żeby spędzić w nim trzy bite dni, przytrzaśnięta własną niesprawiedliwością. Sorry Jeanele!
Dla mnie i tak najważniejsza była przyroda widziana z wyspy.



A to moje Kangury wyglądające za swoim dziedzictwem!