Historia z rekinem niewiele mnie nauczyła. Mówi się, że
człowiek mądry po szkodzie, ale niekoniecznie. Jak zapewne wiecie, na 10
najbardziej jadowitych węży świata w Australii żyje dziesięć. Nie chodzi mi o
populację, tylko o liczbę gatunków. Aussies węży się naprawdę boją, a może
raczej nie boją, tylko czują respekt. Ja niekoniecznie. Opowieści o wężu, to
dla mnie jak bajki o żelaznym wilku. Niby wszyscy mówią, że widzieli, a jak
jest naprawdę, to nikt nie wie.
Po zejściu z gór i w drodze do Hobart wyskoczyliśmy nad miłe
jezioro.
Górskie jeziora są tak samo urokliwe jak zimne, więc nie skorzystaliśmy
z oferty kąpieli. Przy jeziorze stała tabliczka ostrzegawcza, mówiąca o tym,
żeby nie zapuszczać się w krzaki, ponieważ tutaj rezyduje wąż tygrysi –
notechis scutatus, z rodziny zdradnicowatych, bardzo agresywny. Mówi Wam to
coś? Mi wiele, ale wtedy nie podziałało mi za bardzo na wyobraźnię. Poza tym
określenie „tutaj” było bardzo enigmatyczne i dla mnie oznaczało okoliczne lasy,
które otaczały jezioro. Pełni ułańskiej fantazji robiliśmy sobie zdjęcia koło
tabliczki udając, że jesteśmy bardzo SCARY J
Kiedy tak deptałem po krzaczku za tabliczką chcąc udawać, że
jestem SCARY, nie przypuszczałem, że określenie „tutaj” oznacza dosłownie „tutaj”
czyli zaraz za tabliczką, bo z krzaczków wypełzł blisko półtorametrowy wąż,
któremu najwidoczniej nie podobało się, że ktoś mu depcze po domu.
No cóż, pewnie przyjdzie taki moment, że zacznę się bać. Na
razie jeszcze nie nadszedł. Po sfotografowaniu węża zrobiłem fotę jego obiadu.