Girl in tears

Zaliczyła sesję w pierwszym możliwym terminie. Poprosiła babcię Stefę o pożyczkę, której nigdy nie zwróci. O tym wiedziała i ona i babcia Stefa. To był taki ich kod. Liczyła się przede wszystkim miłość. A babcia Stefa bardzo ją kochała. Kiedy była dzieckiem robiła dla niej racuchy i całowała starte kolana, żeby mniej bolały. Babcia Stefa poszła do „maryjnego”, czyli pokoju w którym mieszkała Matka Boska, a w szafie wisiały jeszcze garnitury nieboszczyka męża. Otworzyła drzwi starej niepraktycznej szafy, która jęknęła głośno, jakby ktoś obudził ją z głębokiego snu. Spod pościeli na górnej półce wyciągnęła zwitek banknotów. Pieniądze odkładała na ślub i wesele wnuczki. Ale teraz młodzi nie chcą się żenić. Gania ich po świecie. Szukają nie wiadomo czego. Nie to co ona z Józinkiem. Nie kochała go jak wychodziła za niego za mąż, to prawda, ale potem pokochali się i nie potrafiła bez niego żyć. Po śmierci Józinka czuła, jakby połowa jej poszła z nim do grobu. Otarła łzę z wysuszonego starością oka, pogłaskała zdjęcie Józinka, jak zwykle lękliwie popatrzyła na Maryjkę i powłócząc nogami poszła do kuchni, żeby dać pieniądze wnuczce. – A na pewno dobrze Ci będzie w tej Ameryce dziecko? – Dobrze babciu, nie przejmuj się – powiedziła, całując babcię w pergaminowy policzek i odbierając od niej pieniądze. – Zwróce jak tylko będę mogła. Chciała w to wierzyć.


Miesiąc wcześniej znalazła w internecie ogłoszenie o tym, że bogata rodzina potrzebuje opiekunki do dziecka. Zapewniają wyżywienie, zakwaterowanie i dobrą płacę. Przylecieć musiała na swój koszt. Nie zastanawiała się długo. Taka okazja może się nie trafić, a nie chciała spędzać kolejnych wakacji na zbieraniu czereśni i śliwek, z czego potem i tak nic nie miała, bo chłop małorolny zawsze oszukiwał swoich sezonowych pracowników, wypłacając im połowę umówionej stawki, narzekając przy tym na rząd i Balcerowicza. Bo gdyby chociaż był Lepper: „O! On to rolnikowi nie dał krzywdy zrobić. Swój chłop.” Co miała robić? Pisać do premiera? Zabierała pieniądze i obiecywała, że już nigdy nie wrócić tam do pracy. Tym bardziej teraz, taka szansa.

Rodzice nie przejęli się zbytnio jej pomysłem. Ojciec sadził kolejne drzewa na działce, a matka zajęta była jak zwykle sobą, utyskując na zgniły świat i na to, że nikt jej nie rozumie. Na szczęście była jeszcze babcia Stefa, która zawsze potrafiła wyrwać ją z opresji. – Zobaczysz babciu – mówiła przez telefon – zarobię tam bardzo dużo pieniędzy i jak wrócę, to wyremontujemy dach w letniaku. – A co mi tam dach, dziecko – odpowiadała babcia Stefa – Mnie to trzeba prędzej trumnę kupić niż dach reperować.

Pojechała na lotnisko. Wstała rano, zrobiła kanapki na drogę. Kupiła wodę, jogurt i sok. Pani przy bramce na lotnisku powiedziała: „Albo Pani to wypije, albo wyrzucamy”. Jak miała wypić? 3 litry? Tu? Teraz? Pokręciła głową na takie marnotrawstwo. Kazali jej zdjąć z siebie niemal wszystko. Na boso przebiegła po brudnej posadzce, bo tak jaj kazał groźny pan za bramką. Przez rękaw dostała się do samolotu, zajęła miejsce i… zasnęła. Przespała prawie całą drogę. Była zła na siebie, bo tyle po drodze mogła zobaczyć, a jak się obudziła, to były same chmury. Też ładne. Różne, płaskie i puchate.

Wieczorem wylądowała w Nowym Jorku. Dostała się na Long Island, doczłapała się do rodziny, w której miała spędzić swoje wakacje. Nie zaskoczyło jej, że gospodarz minął ją w drzwiach, mówiąc, żeby odpoczęła, bo on właśnie wychodzi na kolację. Nie zdziwiła się, kiedy nie znalazła w domu dziecka – powiedzili, że wróci za parę dni. Była trochę zaskoczona, kiedy jej pracodawczyni kazała jej przefarbować włosy na rudo, bo dziecko nie lubi blondynek. Była bardzo zaskoczona, kiedy okazało się, że jeśli chce wziąć coś z kuchni do jedzenia, to musi za to zapłacić. Miarka się przebrała, kiedy trzeciego dnia gospodarz przyprowadził do domu kolegę i obaj próbowali ją zgwałcić. Uciekła. Taką, oszołomioną, nieszczęśliwą „polish girl in tears” znalazła Azucena, która w samolocie opowiedziała mi tę historię.