Drzwi

Pewnie już o tym pisałem, ale powtórzę to jeszcze raz. Nowojorczycy są bardzo otwarci. Nietrudno nawiązać rozmowę stojąc w kolejce po kawę, w metrze, w pociągu, na ulicy. Prawie zawsze zapytani o coś odpowiadają więcej niż się ich o to prosi. Są bardzo mili, uprzejmi i pomocni. Jest to tak różne od naszych europejskich przyzwyczajeń. Jednocześnie może sprawiać wrażenie, że w Nowym Jorku łatwo jest się zaprzyjaźnić. I tu jest szkopuł. Jeśli ktoś jest dla nas miły, jeśli Pani w sklepie nazwie nas "love", to nie znaczy, że leci na nas, czy chce się z nami umówić. To jest po prostu taki styl życia. Nie należy się nastawiać, że ta cudna konwersacja na spacerze w Central Parku przerodzi się w coś zupełnie nieoczekiwanego. Prawdopodobnie na końcu alejki rozstaniecie się i z większym lub mniejszym żalem rozejdziecie się w przeciwne strony, żeby pewnie już nigdy się nie spotkać. Choć z tymi ponownymi spotkaniami jest różnie. Ja miałem szczęście.
Refleksje nad otwartością nowojorczyków sprawiły być może, że zafascynowałem się drzwiami w tym mieście.


Wiele z nich jest naprawdę fascynujących. Być może dlatego, że bardzo trudno się za nie dostać. Nowojorczycy tak otwarci na ulicy bardzo strzegą swojej prywatności i za drzwi ich mieszkania mało kto może zawitać.


Można pukać, dzwonić, szarpać za klamkę. Miotać się i wpadać w histerię. W tym mieście naprawdę trudno o prawdziwą, rozumianą po polsku przyjaźń.


Czasem udaje się sforsować zamki, ale generalnie warto w Nowym Jorku pokochać samotność.