Hurry!

Mamy gdzieś w głowie, w sobie obraz Nowego Jorku, który jest rozpędzony do granic możliwości. Przed oczami pojawiają nam się kalki pędzących ludzi z telefonami przy uszach, z teczkami czy dokumentami w ręku. Idą, mówią, potrącają kogoś, telefon wypada im z ręki, dokumenty się rozsypują, rzucają się do ziemi, żeby je pozbierać, a tu nagle czyjaś pomocna ręka przy ich ręce, spojrzenie oczu nieco w górę i już w głowie skowronki, a motyle w brzuchu, bo przecież tak się spotyka swoją wielką miłość w Nowym Jorku :-) Powodzenia! Wybrałem się na sam dół Manhattanu do financial district, żeby oznajmić Wam po powrocie, że możecie do woli rozsypywać tam dokumenty. Najwyżej Wam je zadepczą.
Najbardziej znaną ulicą jest oczywiście Wall Street, gdzie kiedyś zebrali się spekulanci i uruchomili nowojorską giełdę, której wahania z drżeniem serca obserwuje cały świat.


Dla mało spostrzegawczych są aż dwie tabliczki z nazwą tej ulicy, żeby nikt czasami się nie pomylił. Wall Street jest tak naprawdę bramą (choć już nie tak ważną jak kiedyś) dla świata drapaczy chmur, które tak zachwycają na makietach Manhattanu.


W górę i w dół wielkie budowle. Zmiksowane, różne, kolorowe i bure. Ale zawsze beaureau :-)


Odbijają się w lustrach siebie potęgując wrażenie mocy i siły.


U wylotu Wall Street znajduje się kościół świętego Jakiegośtam, który znany jest bardziej z tego, że to do niego przynoszono rannych z zamachu z 2001 roku.


Jak większość chrześcijańskich kościołów w Nowym Jorku służy przede wszystkim jako sala koncertowa z doskonałą akustyką. W kościołach w całym Nowym jest mnóstwo genialnych koncertów całkowicie za darmo. Genialna sprawa. Poza tym jakaś odpłata miastu za to, że kościoły utrzymuje. Może i u nas warto pomyśleć o czymś takim?
Po lewej stronie na dole zdjęcia widać pomnik Jurka Waszyngtona.


Podobno w tym miejscu deklarował, że Stany, Stany i tylko Stany i że nie opuści ich aż do śmierci. Jak powiedział, tak zrobił.
Ale teraz chciałbym wrócić to tytułowego wątku. Tak naprawdę financial district to jedyne miejsce, gdzie widziałem spieszących się nowojorczyków. W pozostałych miejscach jest raczej slow, a już na pewno wolniej od Warszawy. Jest czas na lunch w parku, na poleżenie na trawie i na rozmowę o niczym.

A drugie co przyszło mi do głowy, to sprawa zabudowy okolic Pałacu Kultury wieżowcami takimi jak na Manhattanie. Po wizycie tutaj mówię swoje stanowcze NIE dla takich planów. Może to i imponujące, może wielkomiejskie, ale kompletnie bezpłciowe i wyjałowione z życia. Martwa okolica. W tygodniu martwe przepracowane twarze, a w weekend z ludzi są tu tylko znudzeni turyści i nieboszczyki.