Ja wiem, że mnóstwo ludzi, nie tylko kobiet przyjeżdża do Nowego Jorku tylko po to. Chcą odwiedzić TE miejsca, zobaczyć na własne oczy TEN dom i chwilę poczuć się jak w TYM serialu. Tak, tak, oczywiście chodzi mi o serial "Sex and the City", który już nie wiem jak głupio został przetłumaczony na język polski. Kiedyś jako ciekawy tudzież ciekawski socjolog zmusiłem się do obejrzenia 3 czy 4 odcinków tego serialu i... nie zagrało. Dla mnie dłużyzny i nuda. Ani seksu ani city.
Niemniej kilka dni temu dostałem list od Nat, która wyznaczyła mi w imieniu polskich kobiet, czytających tego bloga, bardzo, ale to bardzo ważną misję. Napisała: "Tom, masz iść śladem Sex and the City i porobić zdjęcia". Nie chem, ale muszem - pomyślałem i... Zanim ruszyłem, to musiałem wklepać do netu informacje, gdzie w ogól te laski się pojawiały, gdzie jadły, gdzie mieszkały i tak dalej. I słuchajcie! Co się okazało! Otóż dom Carrie fizycznie mieścił się na Village znaczy Wiosce, którą strasznie polubiłem, bo była taką małą mieściną w całym NYC, a adres na potrzeby serialu miała na Upper East Side, na którym faktycznie rezyduję. Nie bardzo to skomplikowane? To po kolei. To jest Perry Street na Village, na dole Manhattanu
To do tych drzwi wchodziła bohaterka tego kultowego serialu. Tam robiła różne rzeczy. Głównie spała. Czasem sama.
Ale te drzwi udawały drzwi do kamienicy na Upper East Side, czyli w górę po przekątnej Manhattanu. Chodziło chyba o to, żeby bohaterka mogła mieszkać blisko Central Parku. Wniosek? Telewizja kłamie.
Pod drzwiami koczuje jakiś koleś, który jak chce się zrobić zdjęcie bez niego bierze dolara, a czasem on komuś robi zdjęcie, to bierze dwa dolary. Generalnie wejście jest zagrodzone, ale dzikiego tłumu fanek nie ma.
A już najlepsze było to, że jak tak sobie spacerowałem po tej Village i generalnie po Lower West, bo Lower West jest fajny w dzień, a Lower East w nocy, to znalazłem taką fajną piekarnię-ciastkarnię, w której sprzedawali bardzo dobre ciastka.
I tak sobie co kilka dni jadłem coś w tej ciastkarni, zupełnie nieświadomy, że to była ulubiona ciastkarnia bohaterek czy też bohaterki serialu. Nazywa się Magnolia i jest naprawdę super.
Po tym wszystkim zacząłem zastanawiać się czy nie powinienem zacząć identyfikować się z którąś z bohaterek serialu, bo do jego oglądania nikt mnie nie zmusi. Bibi z Domino stwierdzili, że gdybym był kobietą, to na pewno byłbym Samanthą. To dobrze czy źle?
Oczywiście kupiłem ciastka na potrzeby badań terenowych
W środku i z bliska wyglądają tak
Przyrzekam Wam, że genialne! :-) Mniam, mniam...
Niemniej kilka dni temu dostałem list od Nat, która wyznaczyła mi w imieniu polskich kobiet, czytających tego bloga, bardzo, ale to bardzo ważną misję. Napisała: "Tom, masz iść śladem Sex and the City i porobić zdjęcia". Nie chem, ale muszem - pomyślałem i... Zanim ruszyłem, to musiałem wklepać do netu informacje, gdzie w ogól te laski się pojawiały, gdzie jadły, gdzie mieszkały i tak dalej. I słuchajcie! Co się okazało! Otóż dom Carrie fizycznie mieścił się na Village znaczy Wiosce, którą strasznie polubiłem, bo była taką małą mieściną w całym NYC, a adres na potrzeby serialu miała na Upper East Side, na którym faktycznie rezyduję. Nie bardzo to skomplikowane? To po kolei. To jest Perry Street na Village, na dole Manhattanu
To do tych drzwi wchodziła bohaterka tego kultowego serialu. Tam robiła różne rzeczy. Głównie spała. Czasem sama.
Ale te drzwi udawały drzwi do kamienicy na Upper East Side, czyli w górę po przekątnej Manhattanu. Chodziło chyba o to, żeby bohaterka mogła mieszkać blisko Central Parku. Wniosek? Telewizja kłamie.
Pod drzwiami koczuje jakiś koleś, który jak chce się zrobić zdjęcie bez niego bierze dolara, a czasem on komuś robi zdjęcie, to bierze dwa dolary. Generalnie wejście jest zagrodzone, ale dzikiego tłumu fanek nie ma.
A już najlepsze było to, że jak tak sobie spacerowałem po tej Village i generalnie po Lower West, bo Lower West jest fajny w dzień, a Lower East w nocy, to znalazłem taką fajną piekarnię-ciastkarnię, w której sprzedawali bardzo dobre ciastka.
I tak sobie co kilka dni jadłem coś w tej ciastkarni, zupełnie nieświadomy, że to była ulubiona ciastkarnia bohaterek czy też bohaterki serialu. Nazywa się Magnolia i jest naprawdę super.
Po tym wszystkim zacząłem zastanawiać się czy nie powinienem zacząć identyfikować się z którąś z bohaterek serialu, bo do jego oglądania nikt mnie nie zmusi. Bibi z Domino stwierdzili, że gdybym był kobietą, to na pewno byłbym Samanthą. To dobrze czy źle?
Oczywiście kupiłem ciastka na potrzeby badań terenowych
W środku i z bliska wyglądają tak
Przyrzekam Wam, że genialne! :-) Mniam, mniam...