Hel jak hell

Hel odwiedzam przy każdej możliwej okazji. Najlepiej robi się to zostając w 3mieście i jeżdżąc tramwajem wodnym do Jastarni albo Helu. Ale tym razem postanowiliśmy zatrzymać się na Helu na dłużej, to znaczy na kilka dni. Tymczasem krótki look na Mazury, które nie zachwyciły mnie ani trochę. Poza tym, że grzyby i kajaki. Ale generalnie lipa. 
Naszym celem nie był Hel w sensie miasta na końcu półwyspu, bo chyba tylko ktoś niezrównoważony lub żądny skrajnych przygód mógłby chcieć tam wylądować na wakacje. Pojechaliśmy na Hel jako na półwysep, bo jest to jedno z najbardziej magicznych miejsc w Polsce. Niemnie w celu docenienia przez Kangury urody półwyspu zabrałem ich do Hel-miasto. Po pobycie w tym miejscu wszystko inne na pewno będzie się podobać.
 I pogoda i otoczenie były z piekła rodem.
Totalnie zapuszczone, zaniedbane i niepokojące miejsce, które jeszcze nie otrzeźwiało po libacji komunistycznej i ważnego punktu militarnego Układu Warszawskiego. Dajemy zatem mocnego kopa włodarzom tego miejsca i spadamy na moją plażę.