Po kilkunastu dniach tułaczki dotarliśmy na miejsce. Odbiliśmy od oceanu w góry i i po parunastu minutach znalazłem się w raju.
Na ogromnej, hektarowej działce czekał przytulny domek. Domek w którym mógłbym spędzić resztę życia. Po kolei będę odsłaniał Wam widoki z tego pięknego miejsca. Zdjęcia mówią same za siebie. Popatrzcie tylko.
Kiedyś, kiedy Państwo Prodes, którzy są właścicielami domu, wprowadzili się tutaj, był tylko wytrzebiony las. Ale przez kilkadziesiąt lat, sadzili rośliny, pielęgnowali ogród, budowali i upiększali dom. I stworzyli raj, który otworzył podwoje również dla nas.
Pani Prodes jest dekoratorką wnętrz, dlatego nie dziwi, że mieszkając w tym domu, czułem się, jakby ktoś przeniósł mnie do miesięcznika "Dobre Wnętrze".
A nad wszystkim czuwała oczywiście Matka Boska, wpięta w pień drzewa. Bardziej dla ozdoby niż w ramach talizmanu.
A na koniec mój ulubiony fotel. Wyglądający jak łowicki, ale tak naprawdę meksykański.