Krowy i Marilyn

Po drodze nad ciepły ocean zatrzymaliśmy się na wsi. Po prostu. Na zwyczajnej australijskiej wsi, choć jeszcze nie takiej, jakie można zobaczyć na outbacku, gdzie nic nie ma. NIC. Zatrzymaliśmy się na wsi cywilizowanej, wsi spokojnej i wsi wesołej, w australijskim gospodarstwie agroturystycznym. Pierwszy raz w życiu byłem w gospodarstwie agroturystycznym i powiem Wam szczerze, że nie było to takie złe.


 Z tarasu domku mogliśmy patrzeć godzinami na przyrodę i góry w oddali.


Wieczorem przed zapadnięciem zmroku warto było usiąść na pomoście nad rzeką i czekać. Po chwili z odległej kilkaset metrów od gospodarstwa Wyspy Nietoperzy nadciągały skrzydlate ssaki delikatnie furkocząc skrzydłami.
Jednak gospodarstwo przyciągało agroturystów głównie ze względu na Marilyn, czyli blond świnkę, która była ogromnie szczęśliwa, bo wszyscy ją dokarmiali.Gorące dni Marilyn spędzała zagrzebana w błocie i kałuży.


 Niektórzy uczestnicy naszej wycieczki byli szczególnie zainteresowani tym, kiedy Marilyn zostanie sprzedana na bekon. Inni lubili ją jako zwierzątko. Na jeszcze innych nie robiła większego wrażenia. Jedna świnka, a tyle emocji...
Na mnie natomiast zrobiło wrażenie coś innego. Codziennie rano i codziennie wieczorem przez płynącą nieopodal rzekę przepędzano krowy. No i to był fun! Pływające krowy!


Niektórym z nich było tak dobrze w chłodnej wodzie, że wybierały wolność i płynęły z nurtem rzeki, nie zwracając uwagi na czekające na nie siano w oborze. Niezłe fajterki!