W drodze powrotnej przez jedno wielkie nic, czyli obrzeżami australijskiego outbacku, napotkaliśmy jeszcze ślady po powodziach. Tam gdzie widać tabliczkę, zaczynała się plaża przy rzece.
Tymczasem przede mną dwa dni nieprzerwanej jazdy przez stepy i kraj country. Miasto z festiwalem Elvisa, miasto będące siedzibą amerykańskiego Nasa, bo jakoś stąd najbliżej Księżyca. Miasta pośrodku niczego i na niczym. Zastanawiałem się przez te dwa dni, kiedy jedziesz i widzisz przed sobą 100 km swojej drogi jak z bicza strzelił: "Kto tu mieszka? Czy ludziom dopłacają do tego?". Zupełnie, zupełnie inny świat. Jeszcze jeden inny świat podczas tej podróży.