Lisboa


Samolot TAP Portugal, którym lecę do Lizbony jest pełen korporacyjnych ludków, którzy w ramach odreagowania wyruszają na dwa tygodnie na jakieś wodospady do Południowej Ameryki. Jednak nawet tutaj, kiedy ich urlop już się zaczyna nie mogą się uwolnić od cyferek, liczb i wskaźników sprzedaży. Opowiadają o tym co komu udało się sprzedać, za ile i czy było warto. Jakie mają pomysły i idee na wyciągnięcie kolejnych pieniędzy z kieszeni dobrodusznych obywateli. Trzaskają pokrywy laptopów z BARDZO WAŻNYMI DANYMI, klikają najnowsze modele smartfonów.  Do ostatniej chwili łapią korporacyjne powietrze , pobudzeni resztkami kokainy w żyłach i dopalaczy w neuronach. Czeka ich detoks. Jak to przetrwają? Nie wiem. Ne spotkam ich w Lizbonie, bo dla nich to miasto będzie tylko przystankiem, transferem, mało trendy miejscem. Ale ja zostaję i mimo wczesnej pory, bez kokainy czuję podniecenie, kiedy widzę zarys brzegu,



gdzie miasto spotyka się z oceanem,



słynny most i piękne słońce.


 Jest! Lizbona!
A potem już wszystko pierwsze. Pierwszy spotkany legendarny tramwaj i pierwsze anioły. 




Oby tak dalej.