W jednym z „paraprzewodników”, książek o podróżach,
przeczytałem fragment, który mnie zatrzymał i zachwycił. Otóż bohaterka
podróżująca po Azji, pewnego dnia, w pokoju hotelowym w Nepalu przysiadła na
łóżku i zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy. W pewnej chwili poczuła za plecami
czyjąś obecność. Obejrzała się za siebie i zobaczyła, że do Jej pokoju właśnie
wpływa chmura. Wyobrażacie sobie przeżyć coś takiego?
Wychodząc już z pałacu, schodząc na dół przez rozległy
dziedziniec poczułem, że coś mnie otula.
Wiem, że to banalne, ale właśnie takie
to było wrażenie. Obejrzałem się i zobaczyłem, jak przez dziedziniec przepływa
chmura. Przeze mnie przepływa chmura. Możecie mówić, że jestem sentymentalny,
ale to są takie chwile, dla których warto żyć. Ale trzeba też się otworzyć,
żeby takich chwil nie przegapić. A oprócz mnie na dziedzińcu nie było nikogo…
Pałac w ciągu kilku minut z kolorowego disneylandu zmienił się w ponure hamletowskie zamczysko.