Figi

Codziennie rano wsiadałem do tramwaju i jechałem na plażę. Większość plaż w Atenach jest płatna i te szczególne polecam. Jest czysto, mają zaplecze w postaci sklepików, przebieralni, no i przede wszystkim mają leżaki. Cudownego, sypkiego piasku nie uświadczymy w mieście, dlatego też lepiej rozłożyć się na leżaku. Spędzałem tak zazwyczaj kilka godzin pływając i czytając książki. Jeśli była okazja grałem w kometkę z sąsiadami. Po kilku dniach bowiem spotykając się na tej samej plaży znaliśmy się już nawzajem i zadzierzgiwały się swobodne, krótkotrwałe, plażowe znajomości. Wystarczające akurat na fajny mecz w kometkę. Moją ulubioną postacią na tejże plaży, była dziewczyna z kasy. Zawsze witająca mnie z uśmiechem i rozmawiająca ze mną szczególnie długo. Dziwiło mnie to, ponieważ Grecy nie są zbyt wylewni, jeśli w ogóle mówią w języku language, co też jest rzadkością. Już drugiego dnia okazało się, że wylewność bileterki nie jest bezinteresowna. Prowadząc small talks ze mną ćwiczyła angielski. Przygotowywała się do egzaminu z języka i była niezwykle wdzięczna bogom Olimpu, że zesłali Jej mnie i mogła się trochę podszkolić. 
Rozpisałem się o tej plaży, a tak naprawdę chciałem napisać, że za każdym razem jak jechałem na plażę, to nadkładałem trochę drogi, żeby zahaczyć o miejsce szczególne. Miejsce, w którym sprzedawali jeden z najlepszych deserów jakie jadłem w życiu, czyli  jogurt z figami zatopionymi w sosie. Po prostu poezja.