Kupa kamieni

Kogokolwiek bym się nie zapytał, z ludzi, którzy byli w Atenach, to wszyscy zgodnym chórem odpowiadali: "Jedziesz do Aten? Do Aten?!? Pogięło Cię!". Ale co zrobić, bilet kupiony, hotel zapłacony, więc przyleciałem. Miasto, jego główna część Z Akropolem i Syntagmą zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Snułem się po mieście godzinami. Po kilku dniach miałem już swoje ścieżki. I może uznacie, że jestem sentymentalny, ale wszystkie te ścieżki prowadziły mnie na Akropol. Święte miejsce widziane z każdego zakątka miasta. Piękne. Błogosławione. Dostojne.








Większość osób z prychnięciem mówi: "Kupa kamieni i tyle". Nie wiem jak można być tak ograniczonym?! To przecież takie dziedzictwo! Taka kultura! Kiedy wszedłem na Akropol, to przez kilka godzin nie mogłem zejść. I to nie dlatego, że dostałem zadyszki, a powrót groził akcją reanimacyjną. Po prostu, kiedy dotarłem tam, zobaczyłem te zjawiskowe budowle, to poczułem się tak jakbym był na swoim miejscu. Poczułem i zrozumiałem kim jestem i skąd pochodzę. Poczułem, że jestem Europejczykiem. Nie Polakiem, nie Słowianinem z płaską główką, ale Europejczykiem. Siedziałem na jednej ze skał, z których większość tam jest ponumerowana.


 

Patrzyłem na to co dookoła mnie i na to co w oddali i czułem się bezbrzeżnie szczęśliwy. Wiedziałem i zrozumiałem po co przyjechałem do Aten. Patrzyłem na szczęśliwe akropolskie psy, które nie przejmowały się niczym prócz słońca.


Paradoksalnie moje poczucie europejskości zderzyło się z tym co działo się kilkaset metrów niżej na placu Syntagma, gdzie tworzyła się historia. Wraz z chylącym się ku zachodowi słońcem, schodziłem na dół, żeby zamanifestować razem z Grekami swoją europejskość.