Na koniec krótkiej wycieczki po Atenach dedykuję Wam to zdjęcie.
Taki widok miałem, kiedy podnosiłem głowę znad stolika, w restauracji, w której jadłem zazwyczaj. Kiedy przechyliłem głowę trochę w prawo widziałem podświetlony Akropol. Mój pobyt w Atenach był szalenie intensywny bo i plaża i zwiedzanie i protesty. I parzące słońce i rzęsisty deszcze. Niemniej całe to miasto wydało mi się nierzeczywiste. Co chwila znajdowałem się w innym świecie, innym czasie i innym okresie historycznym, od starożytności do nowoczesności. Trudno mi było też określić miejsce akcji. Czy jestem w Atenach - spokojnym i bogatym polis, czy w Atenach - stolicy zakopującego się w kryzysie kraju. Jednocześnie mało życzliwi dla siebie nawzajem ludzie sprawiali, że czułem się jak wśród swoich, w Polsce, ale z powodu nieznajomości języka byłem gdzieś poza nimi. Moją nierzeczywistość potęgowało również to, że po powrocie z Aten nie miałem żadnych "kwitów" oprócz biletu na samolot. Zrozumiałem skąd ten kryzys, po tym jak skonstatowałem, że w żadnym miejscu, w żadnej restauracji, hotelu czy sklepie nie nigdy nie dostałem paragonu, kwitka, faktury. Wszystko na rękę, pod ladą, na czarno. Nierzeczywiście. Ale jeśli pytacie mnie czy jechać do Aten? Jechać. Koniecznie.