Któż nie słyszał o Królowej Bonie, jednej z najwspanialszych, choć najtrudniejszych charakterologicznie królowych polskich. Nie dziwię się, że zepsuł Jej się charakter, bo jak zobaczyłem, gdzie spędziła dzieciństwo... Ale po kolei.
Jednym z głównych punktów mojego pobytu w Mediolanie było zwiedzenie zamku rodziny Sforza. Bogata, nawet niezwykle bogata rodzina. Książęta, jakiś papież, ale żadni tam królowie. Bona zaszła najwyżej. Warto zobaczyć ich dom. Skierowałem się. Zamek widać z daleka.
Brama wita otwarciem ramion i wrot. Wchodzę dalej do tej wydawałoby się niepozornej arystokratycznej siedziby. Idę przez pierwszą bramę i trafiam na pierwszy dziedziniec.
Wielki. Przecinam go i przechodzę przez kolejną bramę. Trafiam na kolejny dziedziniec.
O! Jeszcze większy. Idę niestrudzenie dalej i przechodzę przez kolejną bramę, gdzie trafiam na... kolejny dziedziniec.
No, mniejszy, ale ładniejszy. Idę przez kolejną bramę, kolejną, kolejną... za każdą dziedziniec...
I dopiero chyba po siódmej trafiam do ogrodu. Uff! Jak spojrzałem w tył, co widzicie na zdjęciu powyżej, to nie dziwię się, że Bonie zepsuł się charakter. Bo wyobraźcie sobie, że młoda dziewczyna jedzie do kraju, który w tamtym czasie jest jednym z najbogatszych, jeśli nie najbogatszym w Europie. A na pewno jednym z najpotężniejszych. I jakie mogła mieć wyobrażenia? Jeśli Jej rodzina nie była nawet najpotężniejsza w Italii, a miała taki dom, to czego mogła się taka Bona spodziewać po Wawelu? A dla przypomnienia dodam, że Wawel za Jej czasów był trzy razy mniejszy niż obecnie. I jak to zobaczyła, tak zapłakała. Nie była w stanie uwierzyć, że będąc najbogatszą królową w Europie będzie mieszkać w takiej ciasnocie. W zamku, który był sześć razy mniejszy od zamku Jej rodziców. Biedna Bona.
A ja zadumałem się nad tym, że nam Polakom wydaje się bardziej, że są... niż rzeczywiście są...