Jak tu żyć?

Za każdym razem kiedy wracam do Wenecji mam dwie impresje. Pierwsza to: "Nic się nie zmieniło", a druga, bardziej refleksyjna to: "Jak tu żyć?". Mówię o wyspowej części miasta, w której mieszka jedna czwarta mieszkańców. Bo można mieszkać w Wenecji, ale nie znaczy to wcale, że będziemy mieszkali w tej starej części. Większość Wenecjan mieszka bowiem na stałym lądzie. I nie w pięknych kamieniczkach w kolorze ochry, a w wielkich blokach w kolorze kupy. W sumie nie wiem którzy mają lepiej ;-)


Codzienność wenecjańska nie ma wiele wspólnego z amerykańskimi filmami, które pokazują dolce vita. To trudna sprawa. Wilgoć, reumatyzm, brak dobrze zaopatrzonych sklepów. Wysokie schody i małe mieszkania.


Ciasnota, która zmusza do utrzymywania dobrych stosunków sąsiedzki, bo inaczej po prostu się nie da.


Turyści, którzy są zbawieniem, ale i przekleństwem. Bardzo łatwo poznać mieszkańca Wenecji. Chodzą zazwyczaj lekko przygarbieni, tak jakby bali się, że jakaś cegła spadnie im na plecy i chcieli w ten sposób chronić głowę. Najczęściej ubrani bardzo prosto, często na czarno. Zatopieni w swoich myślach, kluczący w uliczkach tak, żeby mieć jak najmniejszą styczność z chmarą obwieszonych aparatami turystów.


Zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem ich znajomości topografii miasta. Uliczek jest tu tysiące. Wiele podobnych. Łatwo się tu zgubić, ale warto też zabłądzić. Kiedy będziecie w Wenecji, to jak najszybciej uciekajcie z utartych szlaków. Byle w bok i byle nie do wody. A znajdziecie wtedy prawdziwe skarby.



Mnie najbardziej wzruszają wywieszone na sznurach uprane rzeczy. Tak wiele mówią o mieszkańcach. Można zgadywać kto i  jakim wieku mieszka w danym mieszkaniu. Ale zawsze kiedy widzę te sznury bielizny, to mam poczucie, że wdzieram się w czyjąś intymność. Z innej jeszcze strony Wenecja kojarzy mi się z zapachem świeżego prania suszącego się na morskim wietrze. Pisząc teraz te słowa czuję ten zapach, zamykam oczy i na powrót jestem w tych ciasnych uliczkach.