Obiecałem Wam parę fotek z Frankfurtu nad Menem. Złośliwcy mówią o nim Miasto przy lotnisku, albo Miasto przy targach, a dumni Niemcy mówią o nim Meinhattan, które jest zbitką słów Mein czyli Men i Manhattan. Pochodzenie tego skrótu jest proste. We Frankfurcie, jak chyba w żadnym innym niemieckim mieście w centrum stłoczone są wysokie biurowce, które wyglądają zza większości kamienic.
Siedziby wielu firm na Europę, a czasem i na świat dumnie prężą się na tej nizinie
Przyznam, że z samolotu, szczególnie w nocy robi to wrażenie, ale na ziemi niekoniecznie. Tym bardziej jeśli ktoś widział prawdziwy Manhattan... Nie chcę być blaze, ale jak pierwszy raz podczas kolacji frankfurtczycy powiedzieli mi, że nazywają Frankfurt Meinhattan, to kluska, którą właśnie przeżuwałem o mało mi nie wyleciała ze śmiechu nosem. Nie muszę Wam mówić, że z tego powodu dla znajomych Niemców nie zyskałem przy bliższym poznaniu... ;-)
Niemniej Frankfurt jest jakiś. Jest bardzo eklektyczny, trochę bez gustu, ale coś się z niego zapamiętuje, w przeciwieństwie do Monachium.
Starówki nie ma. W czasie nalotu została zburzona prawie w 90%. Niemcy odbudowali tylko małą jej część z charakterystycznymi domami
Frankfurt był brany pod uwagę po rozdzieleniu Niemiec na stolicę RFN. Ostatecznie przegrał z Bonn, bo praktyczni Niemcy wiedzieli, że nawet bez tego doskonale się rozwinie. Wbrew pozorom w mieście nie widać tych pieniędzy, które się przez niego przelewają. No może poza tą koszmarną kamienicą ze złoceniami. Szczyt mieszczaństwa! :-)
A lotnisko? Najmniej wyrafinowane na jakim byłem.