Zawsze kiedy odwiedzam jakieś nowe miejsce towarzyszy mi jakaś muzyka. Czasem idę po najmniejszej linii oporu i będąc w Lizbonie słucham fado, a w Nowym Jorku kapel indie rockowych. Zakładam słuchawki na uszy i spaceruję po mieście. A później o ile kiedyś, gdzieś natknę się na tę muzykę, to przypomina mi się to miejsce i ten czas. Takie programowanie mózgu.
W Amsterdamie się tak nie dało. Nie było mowy, o ile chciało się przeżyć. Ale od początku.
Nie chciałem zaczynać opowieści o Amsterdamie od rowerów. Myślałem, że zacznę inaczej, mniej stereotypowo. Słuchajcie, nie da się. Muszę napisać o rowerach już i teraz. Wierzcie mi, kiedy tylko wracam do hotelu, rzucam się na wyro i zasypiam to śnią mi się rowery. Rowery jadące z oszałamiającą prędkością. Rowery przed którymi muszę uskakiwać. Rowery, które podstępnie i cicho atakują mnie na każdym skrzyżowaniu. Te piekielne rowery!!! Szyja mnie już boli i jestem cały czas napięty i czujny jak ważka.
Rower bowiem to podstawowy i najważniejszy środek lokomocji w mieście. Najważniejszy nie dlatego, że główny. Najważniejszy, bo rowerzyści mogą wszystko. WSZYSTKO. Jadą gdzie chcą, jak chcą i dokąd chcą. Nie interesują ich znaki i inni, jak to się nazywa "uczestnicy ruchu drogowego". Mają wszystko w... dzwonku.
Najpopularniejszym typem pojazdu jest oczywiście "holenderka", zmodernizowana o plastikowy kosz na ziemniaki.
W taką skrzynkę zmieści się wszystko, nawet pies. Skrzynki są zazwyczaj koloru czarnego, ale niektórzy próbują się wyróżnić i zakładają skrzynki różowe lub zielone. Ale to rzadkość. To w końcu protestancki naród. Bez szaleństw.
Jak już mówiłem, rowery leżą gdzie popadnie. Jeśli przejdziesz 10 metrów i nie zobaczysz roweru stojącego, leżącego czy jadącego, to znaczy, że nie jesteś już w Amsterdamie.
Przy dworcu głównym znajduje się apoteoza masowości tego środka lokomocji, czyli wielki kilkupiętrowy parking na rowery.
Widać, że amsterdamczycy (?) nie fetyszyzują rowerów. Rower to rower. Nie musi być ładny. Ma jeździć i tyle. Poza tym codziennie w mieści giną setki rowerów (pewnie to te, które sprzedaje się potem na bazarze w Kutnie), więc nie ma sensu wydawać góry szmalu na rower. Zapomnijcie tam o lansie na "góralach" czy "ostrym kole". To nie tu.
Oczywiście trochę ironizuję z tymi rowerami, ale już całkiem serio piszę o snach i o tym, żeby uważać. Bardzo, bardzo zazdrościłem mieszkańcom Amsterdamu, że mogą sobie tak jeździć bezpiecznie po całym mieście. Amsterdam to rowerowy raj. To rowerzyści są najważniejsi. U nas na Wschodzie rower kojarzy się z biedą. Tu trzeba się pokazać w aucie na wysoki połysk. Tam mają takie snobizmy w nosie. Są szczęśliwi, szczupli i uodpornieni na choroby - jeżdżą przez cały rok. Ideę rowerowego szaleństwa oddaje najlepiej napis na jednej ze ścian
Mnie najbardziej zaś wzruszały rowery bagażowe
I te, na których można było wozić dzieci z przedszkola
A gdybyście widzieli, jacy oni wszyscy są na tych rowerach szczęśliwi!