To pierwsze słowo jakie usłyszałem o Norymberdzie - szkatułka. I coś w tym jest. Miasto praktycznie całe otoczone murami obronnymi, zamknięte w sobie i dość wycofane.
Na pierwszy rzut oka przypominające skansen. Gdzie są mieszkańcy? Może na Rynku. Ruszam tam. Dochodzę do targu warzywnego. Piękne rzeczy! Wspaniałe czereśnie. Poprosiłem o pół kilograma. Sprzedawca zażądał 7 euro!!! Ile?!?! Obok mnie utworzyła się grupka, jak się później okazało, mieszkańców Norymbergii, którzy robili tu zakupy. Ofukali sprzedawcę, oddali mu rożek z czereśniami i polecili, żebym się wystrzegał oszustów. Uff. Fasada Norymbergii miała rysę. Od razu zrobiło mi się raźniej.