Ostatni raz w Paryżu byłem pięć lat temu. Miasto mnie zachwyciło. Przepiękne. Przeszedłem je wzdłuż w wszerz. Uśmiechałem się na widok kolejnych budynków, zabytków, które znałem z filmów i zdjęć. Miałem wrażenie, że z tego powodu sam jestem w jakimś filmie. Myślę, że większość turystów przeżywa to podobnie i nie jestem w tym w ogóle odosobniony. Niemniej obiecałem sobie wtedy, że szybko do tego miasta nie wrócę. Powód był prozaiczny - ludzie. Francuzi, paryżanie wydali mi się obcy, wredni, niemili, niesympatyczni, złośliwi. Bardzo mi to przeszkadzało, bo ja potrzebuję ludzi na swoich wędrówkach. Może mało ich jest na moim blogu, ze względu na szacunek dla nich i ich intymność, ale muszę czuć, że wokół są życzliwi ludzie.
Tymczasem przyjechałem do Paryża, nie nastawiając się na ludzi. I stała się magia. Wszyscy, których spotykałem, łącznie z kelnerami czy obsługą w metrze, których uważa się za najbardziej wrednych byli przemili. Właśnie nie mili, a PRZEMILI. Miałem wrażenie, że zaraz ktoś mnie obudzi ze snu. Byli sympatyczni, niezwykle pomocni i bardzo otwarci. Nie ci ludzie, nie to miasto. Bardzo Wam dziękuję za to. Nie wiem czy miałem takie szczęście czy tak już jest. Internet huczy od opowieści ludzi, którzy zetknęli się z paryżanami i przeżyli niemiłe sytuacje. A może to ja się zmieniłem i podchodziłem do nich bez dystansu i bez kompleksów. Nie wiem. Było wspaniale. Na koniec wizyta w Laduree na herbacie i ciastu z kasztanem. Pycha!