Jadąc z lotniska w Trapani nocą, widziałem zawieszoną w powietrzu koronę świateł. Okazało się, że to światła starożytnego Erice, w którym od kilku tysięcy lat urzędują ludzie. Miasto jest położone tak wysoko i prowadzi do niego tak stroma droga, że do położonego niżej Trapani czy San Vito Lo Capo ludzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu schodzili góra dwa razy do roku. Potem pojawiły się auta i dziś każdy może się tam wdrapać przy pomocy czterech kółek. Są też i tacy, którzy wjeżdżają tam rowerem. Sam chciałbym spróbować. Może za rok?
Samo Erice jest bardzo klimatyczne z dwóch powodów. Pierwszy, dosłowny, to specyficzne powietrze i mikroklimat. Wokół miasteczka w parkach poniżej mieści się wiele miejsc do biwakowania, z czego korzystają mieszkańcy Sycylii. W związku z tym, że Erice jest położone wyżej, więc jest tam chłodniej. Drugi, to ciasne, brukowane uliczki i urzekające domy z kamienia.
Co z tego, jak Erice jest niewyobrażalnie nudne. To miasto duchów, w którym w ogóle nie ma ludzi. Po sezonie nie ma nawet turystów. Mieszkańcy wyprowadzili się stąd, bo trudno tu żyć. Nie dziwię im się. Czułem się jak w zakurzonym muzeum.
Podobno, jak przystało na sanktuarium Wenus w dawnych czasach przyjeżdżano tu, żeby oddawać się cielesnym uciechom. Dziś można się co najwyżej poobcierać o szare mury i postukać... kołatką.
To miejsce bez seksu.
Nawet Skała jest podobnego zdania, bo gdy wracam do domu stoi cała zachmurzona.